Menu główne:
EKORESPONDENT
KARAIBY 2010
W słoneczne piątkowe popołudnie 7 grudnia w dobrych nastrojach zawitaliśmy do Le Marin do portu jachtowego na Martynice aby spędzić tu żeglując po wyspach trzy tygodnie i parę dni, a więc również wigilie i święta noworoczne. Martynika to górzysta wyspa pochodzenia wulkanicznego, wchodząca w skład Małych Antyli, pomiędzy Dominiką i St. Lucią, a należąca do Francji, obecnie sięga tu Unia Europejska. Na wyspie znajduje się kilka wulkanów, z których najbardziej znanym, a zarazem najwyższym jest Montagne Pelée (1397 m n.p.m.). Wyspa została odkryta przez Kolumba w 1502 roku, kiedy to była zamieszkana przez Indian Karibów. Tubylcy nazywają ją Madinina, czyli Wyspa Kwiatów. Nazwę tą wyspa zawdzięcza również przepięknej, bujnej roślinności, a w szczególności takim kwiatom jak hibiskus czy magnolia. Kolejną atrakcją wyspy jest kuchnia kreolska. Posiłki często spożywane są na plaży w towarzystwie najbliższych.
Nasza załogę stanowią głównie znajomi z Poznania, Warszawy ze Śremu i Katowic, gotowi na wszystko, gotowi sprostać, walczyć
z wszelkimi przeciwnościami natury i jej żywiołami. Przejmowanie jachtu prowadził przemiły kreol Luc, przedstawiciel armatora, który okazał się buddystą odpowiedział na wszystkie pytania nurtujące załogę i poinformował, ze jak wrócimy po dwu tygodniach możemy na jachcie pozostać 4 dni, bess żadnych opłat, a potem załatwi nam na kolejne 10 dni inny jacht. I tak ruszyliśmy w nieznane w kierunku St Lucia, prowadzi już nas tylko intuicja, locja i GPS.
Co jakiś czas przemykają się nieśmiało chmury zasłaniając blask słońca, szybko jednak znikają jakby zażenowane, przepraszając za to zakłócenie porządku dnia, temperatura wody 29 C powietrza 31C w cieniu.
Po paru długich godzinach docieramy do St Lucia gdzie na kotwicy spędzamy pierwszą noc. W krajobrazie dominują góry, głębokie doliny i bujne lasy równikowe. Znakiem rozpoznawczym są dwa wysokie i z daleka zauważalne szczyty wulkanów, Petit Piton i Gros Piton na południu wyspy, gdzie spędzamy kolejną noc na bojce. Wyprawa po tropikalnym lesie dostarcza wielu emocji: można zażyć kąpieli w gorących leczniczych źródłach, zobaczyć plantacje bananów z której skorzystała załoga. Roztaczająca się na obszarze 12 kilometrów Zatoka Marigot oraz piękne plaże, kryształowo czysta i ciepła woda, tropikalna roślinność, kurorty turystyczne jak i bogactwo historyczne, pozwalają śmiało stwierdzić iż Saint Lucia jest jednym z niepowtarzalnych i wyjątkowych miejsc na spędzenie swoich wymarzonych wakacji. Następnego dnia ruszamy dalej w kierunku St.Vincent, kolejnej wyspy.
Docieramy do zatoki Wallilabou. Trafiamy od razu do słynnego baru położonego prawie na samej wulkanicznej czarnej plaży, gdzie iguana uciekała spod nóg albo jakaś inna jaszczurka. Spotykamy prawie natychmiast Toniego, czyli po polsku Antka, to właściciel baru ulubionego przez żeglarzy z całego świata, można tu spotkać wszystkie nacje no i Polaków. Fan Polski, który kiedyś mieszkał i pracował jako taksówkarz w Nowym Yorku dziwnie szybko się polubiliśmy on coś mi opowiadał o starych taksówkach, taksówkarzach i Nowym Yorku. Z baru waliła muzyka Nalepy, na ścianach spośród flag z całego świata, również flagi polskie z podpisami, stał Krupniok, Żołądkowa gorzka i Żubrówka o lokalnych rumach nie wspomne. Około godziny dziesiątej pojawiło się dużo kolegów Antka, poprzebieranych w dziwne stroje. Odnosiliśmy wrażenie, że za chwile pojawi się kamerzysta i reżyser i będą kręcić kolejną część filmu o piratach z Karaibów. I tak spędziliśmy jeszcze kilka godzin potem zmęczeni tańcami rumem i muzyką, chóralnymi śpiewami z innymi załogami, ruszyliśmy w stronę naszego jachtu, który spokojnie kołysał się w zatoce Wallilabou na Saint Vincent Na jacht dostaliśmy się na drewnianej kreolskiej łódce z silnikiem Johnsona, rozkołysani, muzyką i rumem prawdopodobnie z pobliskiej destylarni.
fot. Mariusz Frankowski
fot. Mariusz Frankowski, Basils Bar
Antek o dziwo nie chciał pieniędzy nawet jak na siłę wkładałem mu 100 dolarów do kieszeni, coś zaczął mi szeptać znowu do ucha, że przecież jesteśmy przyjaciółmi i znamy się już tak długo. Byliśmy zdziwieni, a najbardziej ja i zarazem bardzo radośni z tak mile spędzonej nocy.
Zatoka Wallilabou jest urokliwa i bezpieczna. Resztki dekoracji po „Piratach z Karaibów” co prawda teraz bardziej straszą niż zachwycają, ale to one tworzą tutaj pewien ciekawy klimacik. Kręcono tu pierwszą część ”Przekleństwo Czarnej Perły”. Jest pomost, przy którym Johny Deepp kpt. Sparow zatapia swój mały statek i schodzi na brzeg , mostek, którym ucieka przed żołnierzami, resztki żurawia na którym obracał się główny bohater filmu, no
i słynne trumny oparte o budynki z epoki. W końcu zatoki Layou Bay, jest filmowa grota ze skarbami, a na wejściu do Wallilabou skała z „oknem”, z wisielcami z początku filmu. . Zamierzamy powrócić tu jak będziemy płynąc z powrotem.
Pasat nam sprzyja, ruszamy w kierunku stolicy wyspy Kingstown - miasto pełne kolonialnych zabudowań. Atmosferę tego miejsca najlepiej poczuć na gwarnym targu Kingston Market. Warto zwiedzić tutaj XIX wieczną katedrę St George's Anglican Cathedral. Znajduje się w niej witraż, który pierwotnie zaprojektowany był dla katedry Świętego Pawła w Londynie. Na północ od Kingstown, 201 m nad zatoką wznosi się Fort Charlotte. Roztacza się z niego wspaniały widok na Kingstown i Grenadyny. Interesująca pod względem architektonicznym jest katedra Saint Mary z 1820 r. Stanowi mieszaninę stylów: romańskiego i gotyckiego. Na zboczu w północnej części miasta leży, uważany za najstarszy w tym regionie, ogród botaniczny (założony w 1762 roku). Rosną w nim drzewa chlebowe, sprowadzone na ST. Vincent przez kapitana William’a Bligh, bohatera wydarzeń związanych z buntem na okręcie „Bounty”.Zakupiliśmy więc rybę na słynnym targowisku nieopodal portu, zaopatrzyliśmy się też w pieczywo, zieleninę no i w banany oczywiście, które są w tych rejonach no wyborne, można je jeść z pomarańczami na okrągło. Popłynęliśmy do Bloue Lagoon, gdzie spędziliśmy noc by nazajutrz o świcie popłynąć w kierunku na południe, kierunek Mustique.
fot. Mariusz Frankowski, tak odpoczywają milionerzy
fot. Mariusz Frankowski, zmęczenie
Podchodzimy do Moustique, wyspy dla zamożnych, wielkich tego świata, musimy uważac bo na mapie straszy nas płycizna pod nazwą Montesuma od nazwiska wielkiego wodza Asteków. Wchodzimy w słynną zatokę Brittania Bay gdzie rzucamy kotwice. Pózniej za piećdziesiąt dolców mamy pewną bojke na 24 h. Mustique mierzy zaledwie 3 do 1,5 mili i jest własnością prywatną. Jest dobrze utrzymaną wyspą z zielonymi wzgórzami i piaszczystymi plażami, które zlewają się z turkusowym kolorem morza. Na wyspie jest oczywiście małe lotnisko i jeden tylko ośrodek, hotel Cotton House, który został przekształcony z dużego domu 18-to wiecznej plantacji.. Wiele atrakcyjnych willi, w tym należących do znanych osób, są dostępne również do wynajęcia, zbudowane zostały pod kierunkiem brytyjskiego Designera Olivera Messela, gdzie wrażliwe protetyczne, struktury odzwierciedlają styl życia i smak ich właścicieli. Mick (the Rocker) Jagger i David Bowie, Raquel Welsh, to jedne z pierwszych znanych postaci jakie zamieszkały na wyspie. Poza tym jest tu jedyna restauracja która serwuje wszystko z morza i okolicznych wysp. Wieczorami można usłyszeć tu muzykę reagge i calipso. Można tu tez usłyszeć muzyków z całego świata, którzy spędzają na tej miłej wyspie swoje urlopy, to Światowej sławy Basil's Bar na Mustique miejsce, gdzie co noc, już od 30 lat, odbywają się imprezy. Mówi się, ze Basil's Bar gromadzi ludzi z różnych warstw społecznych. Jego mantra to: “żyj chwilą !”. Basil's Bar zbudowany jest na palach wprost na plaży. Z jego wnętrza roztacza się piękny widok na Morze Karaibskie. Prawdopodobnie jest on najbardziej znanym barem na świecie. Wyspa jest bardzo popularna nie tylko ze względu na usytuowanie ale można tu spotkać światową śmietankę filmu czy show biznesu.
Na drugi dzień niestety opuściliśmy gościnne plaże Mustique i popłynęliśmy dalej w Karaiby.
Docieramy dzięki miłemu pasatowi na Mayreau. Tu jak zwykle dopadają nas boat boys w zatoce Salt Whistle Bay. Po zakończeniu operacji cumowniczych robimy ogólny rekonesans. Miejsce jest wspaniałe. Mimo upału wspinamy się do wioski i zwiedzamy mały kamienny kościółek bardzo skromny, wzniesiony na szczycie wzgórza należy ponoć do najładniejszych budowli sakralnych na Karaibach. W obecnym kształcie pochodzi z 1921 roku gdy działał tu belgijski benedyktyn Don Carlos Verbeke. W 1720 roku wysepkę wzięli w posiadanie Francuzi, ale w wyniku traktatu paryskiego z 1763 roku przejęła ją Anglia. Na początku XIX wieku na Mayreau mieszkało 6 Europejczyków i 66 czarnych niewolników pracujących na poletkach bawełny. W okresie wojen napoleońskich na Mayreau pojawiła się rodzina Saint-Hilaire wprowadzając swego rodzaju feudalny ustrój: potomkowie niewolników mogli uprawiać tyle ziemi ile chcieli, ale połowę plonów musieli oddawać rządzącej twardą ręką aż do 1915 roku Miss Jane-Rose de Saint-Hilaire. Dziś cała wyspa z wyjątkiem dwóch małych enklaw, jedna z nich to przynależny rządowi teren osady, druga należy do spadkobierców Saint-Hilaire, rodziny Eustace. Ze wzgórza na którym stoi kościółek i szkoła można objąć wzrokiem prawie całą wysepkę. Widać stąd między innymi słone jeziorko położone w jej południowej części. To coś niezwykłego na Grenadynach... Podobno gdy w porze suchej woda w jeziorze wysycha można tam znaleźć ładne okazy solnych kryształów. I sięgnąć dalej wzrokiem przepiękny Archipelag Tobago Cays. W Salt Whistle Bay po zawietrznej znajduje się spokojna, lekko sfalowana plaża pod palmami. I tak zatrzymaliśmy się tu na dzień, który skończyliśmy piknikiem z gitarą na plaży zupełnie sami przy szumiącym morzu i palmach, a nasz jacht kołysał się spokojnie na kotwicy w oddali. Brzmi to banalnie, pewnie tak, ale nie miałbym nic przeciwko temu, aby taki banał powtarzać co jakiś czas.
Na kotwicy na Tobago Cays Archipelag pięciu małych nie zamieszkałych wysepek, które tworzą niewielki atol, otoczony łańcuchem laguny oraz pasmem rozległej rafy Horseshoe Reef, świat niepowtarzalny tylko do podziwiania i przeżywania, nie opisywania. Tobago Cays posiadają status parku narodowego. Wymarzone miejsce do nurkowania, Spędzamy, a więc czas na pływaniu, plażowaniu, opalaniu i kontemplacji widoków na celebrowaniu tego miejsca.
Jak powstał ten piękny świat na którym mogą żyć ludzie. We wszechświecie jest tylko jedna chyba planeta
na której możemy żyć, to właśnie ziemia nasz jedyny dom.
Wróciliśmy do Le Marin na wigilie i święta po drodze oczywiście odwiedziliśmy bar u Antka, gdzie cała załoga na znak, że tu znowu wrócą pozostawiła swoje kapcie.
Mariusz Frankowski