Menu główne:
EKORESPONDENT
LADAKH
Pomimo, że tak wiele dni spędzam, co roku na morzach świata
i kapitanuje na różnych jachtach, postanowiłem wybrać się do Ladakhu, ściągnięty opowieściami o mitycznej krainie, gdzieś zawieszonej pomiędzy niebem a ziemią w Himalajach. Ladakh to kraina wysokich szczytów z wierzchołkami pokrytymi śniegiem, księżycowy krajobraz pełen niezwykle kolorowych skał. Jest to skrawek indyjskich Himalajów niedostępny przez siedem, osiem miesięcy w roku, wciśnięty pomiędzy Pakistan a Chiny często nazywany „Małym Tybetem”. Mityczną atmosferę tworzą liczne klasztory, gompy buddyjskie, gdyż tak w oryginalnym języku brzmi ich nazwa. Modlą się tu ludzie, góry i wiatr, modlą się też strumienie i rzeki. Zewsząd do nieba płynie najpopularniejsza mantra „Om mani padme hum”.
Mantry to święte sylaby, które należy jedynie powtarzać. Wypisuje się je na chorągiewkach, kamieniach, znajdują się w młynkach modlitewnych, wyryte na płaskich kamieniach, z których układa się długie murki długości od kilku do kilkudziesięciu metrów. Każde okrążenie takiego murku jest równoznaczne z odmówieniem wszystkich mantr.
Pacyfikacja Tybetu przez chińskie wojska w 1951 roku jak i zajęcie 30 tys. km2 Indii w 1962 roku po krótkotrwałej wojnie wywołały masową ucieczkę tysięcy Tybetańczyków do Indii. Uchodźcy w pewnym stopniu zaaklimatyzowali się w nowej ojczyźnie, dziesiątki klasztorów przyjęło falę wiernych z Chińskiego Tybetu. Prawda jest jednak taka, że uchodźcy nie mają w Ladakhu łatwego życia. Pomimo programu opieki i edukacji nadal nie uzyskują statusu uchodźcy, a jedynie status cudzoziemca. Dokumenty wydawane przez władze Indii określają ich jako osoby, które przybyły do tego kraju na pielgrzymkę.
Ladakh udostępniono turystom dopiero w latach 70tych. Największym zainteresowaniem cieszą się liczne klasztory, które skwapliwie zwiedziłem z poznanym przypadkowo Lamą tybetańskim, z którym wynajęliśmy jeepa z kierowcą i wyruszyliśmy na zwiedzenie Ladaku. Większość gomp pochodzi z XV i XVI w., a niektóre jak Alczi, Lamajuru czy Hemis ze swoimi odwiecznymi tajemnicami.
Ich powstanie datuje się na X, XI wiek, a niektóre mają jeszcze o wiele starszą historię. Większość klasztorów - gomp rozmieszczona jest w dolinie Indusu i bocznych dolinach, a inne znowu zawieszone są gdzieś wysoko na szczytach gór, gdzie aby do nich dotrzeć trzeba niekiedy pokonywać drogę na pieszo. Moją uwagę zwrócił klasztor Hemis, w którym praktykują mnisi ze szkoły Gelug, którzy przechowują tak zwane „czarne księgi”, według których to właśnie tutaj przebywał i praktykował Jezus Chrystus.
Ladakh jest jednym z najwyżej polożonych na świecie obszarów zamieszkanych przez ludzi – znajduje się na wysokości między 3500
a 5000 m n.p.m. Wysokość ta nie robi tu na nikim wrażenia z wyjątkiem turystów. Wzdłuż rzeki, gdzie tylko jest to możliwe, uprawia się małe skrawki ziemi, hoduje jaki, kozy, owce i będące głównym źródłem utrzymania konie. Nie ma tu lasów, nieliczne wysmukłe wierzby
w pobliżu rzeki to wszystko.
Natura rekompensuje to jednak niezwykłym złotym kolorem gór.
Przez przełęcze na wysokości 5000 - 5600 m n.p.m. biegną drogi
i ścieżki, po których przemieszczają się wyładowane ludźmi autobusy i ciężarówki z zaopatrzeniem. Do liczącego ok. 30 tys. mieszkańców miasta Leh stolicy regionu tylko przez trzy, cztery miesiące w roku od maja do września, można dojechać drogą lądową. Podróż z Delhi przez Manali przy sprzyjających warunkach trwa trzy dni, a jechać można tylko w dzień. Strome urwiste stoki gór można przejechać jedynie drogami powykręcanymi w najróżniejsze serpentyny, niekiedy tak wąskimi, że ma się wrażenie, jakby koła autobusu były już poza obrębem drogi. Wrażenia z trasy są niezapomniane,
a pokonanie trasy może przyprawić o zawrót głowy.
Zaledwie cztery miesiące w roku muszą wystarczyć na zaopatrzenie, stąd na trasie duży ruch. Od świtu do zmroku konwoje ciężarówek marki TATA, produkowane w Indiach, podobne bardzo do naszych autobusów gdzieś z lat siedemdziesiątych. Wolno niczym żółwie, w chmurze spalin i kurzu, pokonują szlak. Niektórzy kierowcy mieli pecha, wskazują na to wraki widoczne daleko w dolinach. Droga jest wąska, nasz kierowca spieszy się tak, jak gdyby ktoś nas gonił, słychać ogłuszający ryk klaksonów, każde wyprzedzanie i wymijanie wydaje się grozić nieuchronnym upadkiem w kilkusetmetrową przepaść. Docieram w końcu do Leh. Stolica regionu, leżąca na 3505 m n.p.m., plasuje się w czołówce najwyżej położonych miast świata. Odizolowana himalajskimi szczytami Ladakhu stanowi centrum buddyzmu tybetańskiego. Nad miastem na zboczu góry, widoczny jest 9-cio piętrowy pałac, przypominający słynny pałac Dalaj Lamów „Potala” znajdujący się w stolicy Tybetu, Lhasie. Nieco wyżej mały klasztor tybetański obwieszony charakterystycznymi flagami modlitewnymi i - o dziwo - w centrum miasta, ponad dachami piękna biała kopuła meczetu. To pierwsze, co przykuwa uwagę każdego przybywającego do Leh. Znajduje się tu nawet pole do gry w polo.
Fot. Mariusz Frankowski
Zatłoczonymi uliczkami, gdzie po obydwu stronach prowadzi się ożywiony targ, jadę wynajętą taxi by jak najprędzej znaleźć jakiś hotelik i odpocząć – to teraz najważniejsze. Znajduję bardzo miły hotel w stylu tybetańskim, prowadzony przez Kaszmirczyków -muzułmanów, którzy codziennie rano i wieczorem serwowali mi herbatę do pokoju, za darmo, co okazało się przy końcowej zapłacie i oczywiście dostałem zaproszenie do skorzystania
z ich usług jak będę ponownie. Aklimatyzacja do wysokości jeszcze trwa, więc śpi się źle, a tu nagle niespodziewane pobudka o 4.30. Na całą okolicę z pobliskiego meczetu muezin rozpoczął modlitwy wzmacniane przez głośniki. Skąd w mieście buddyzmu wziął się meczet?!
Zbudowano go za panowania w Indiach mongolskich władców. Nie mogąc zapobiec najazdom na kraj wrogich wojsk z Kaszmiru
i Baltistanu, król Ladakhu, którego pałac zwiedzałem, a którego potomkowie żyją do dziś, poprosił o udzielenie pomocy wojskowej Wielkiego Mongoła. Pomocy udzielono, ale nie za darmo – warunkiem było zbudowanie meczetu, konsekwencją zaś jest to, że dziś Ladakh jest nie tylko buddyjski, gdyż dużą część jego społeczeństwa stanową muzułmanie. Stąd też i konflikty, bliskość Pakistanu i Kaszmiru, konieczna obecność dużych ilości wojska indyjskiego.
Nieopodal Leh znajduje się letnia rezydencja Dalaj Lamy, oraz zaraz naprzeciwko interesujące pod względem architektonicznym nowe budynki uniwersytetu buddyzmu tybetańskiego, szkoły Gelugpa, gdzie kształcą się kolejni lamowie. A szkoła zaczyna się już w wieku dwu, trzech lat, a kończy się w wieku 29 lat, najczęściej tytułem Gesze, odpowiednik doktora, jakoś dziwnie mi się to kojarzy. W Leh znajduje się jedyne lotnisko w regionie, które ma połączenia lokalne. Lotnisko, z którego korzystam i wracam już tą drogą ponad Himalajami do Delhi na moje ulubione siedlisko tybetańskie Manju Katila. Spędziłem w Ladakhu dwa tygodnie, a dzięki poznaniu
i zaprzyjaźnieniu się z Lamą Tybetańskim Venem Balingiem, mogłem obejrzeć i poznać wiele magicznych miejsc, naprawdę wyjątkowych, które pozostaną już na zawsze w mojej pamięci jak również smak momos, pierożków tybetańskich wyrabianych z mąki nadziewanych mięsem lub warzywami.
Mariusz Frankowski
Fot. Mariusz Frankowski
Fot. Mariusz Frankowski